Game Over Cycles. Amerykański sen ziścił się w Lisich Jamach

26 września 2016 | Alina Bosak
Stanisław Myszkowski. GOC

Stanisław Myszkowski. Fot. Tadeusz Poźniak

W ciągu czterech lat firma Game Over Cycles, producent modyfikowanych motocykli dorobiła się jedenastu okładek w Stanach Zjednoczonych i dziesiątek w innych krajach. Tysiące zdjęć pierwszego i jedynego na świecie wytatuowanego motocykla, a także „piekielnego” pojazdu dla zespołu Behemoth obiegły kulę ziemską i sprawiły, że do małej wioski pod Lubaczowem zaczęli zjeżdżać zagraniczni kontrahenci i media. Są oszołomieni, widząc, co powstaje w Lisich Jamach – wiosce, w której Stanisław Myszkowski spełnia swój amerykański sen. To właśnie on buduje w Rzeszowie salon Harleya-Davidsona. 

 Ta historia to opowieść o sukcesie w amerykańskim stylu. Zaczęła się od marzeń małego chłopca z Lisich Jam pod Lubaczowem, który bardzo chciał jeździć na harleyu. Mając 33 lata, otworzył  firmę Game Over Cycles, oferującą customowe (z ang. modyfikowane, robione na zamówienie) motocykle. Wystarczyły cztery lata, by zakochał się w nich cały motocyklowy świat. Co będzie w kolejnych czterech? Stanisław Myszkowski – przedsiębiorca, który nie boi się marzeń – mówi, że dopiero się rozkręca. Właśnie kończy budować zjawiskowy salon Harleya Davidsona w Rzeszowie. W warsztatach GOC powstaje także niesamowity pojazd, którego adresat jest owiany tajemnicą. Myszkowski postanowił, że kiedy motocykl będzie gotowy, świat zdejmie czapki z głów.
Jak przerobiłem motorynkę
Pierwszym i od razu przerobionym motocyklem była motorynka. Kupił ją w Wielkich Oczach pod Lubaczowem za zawartość dwóch kopert, jakie dostał w prezencie z okazji Pierwszej Komunii. – Nie umiałem wtedy w ogóle jeździć, ale przytargałem tę motorynkę razem z bratem do domu – wspomina właściciel Game Over Cycles. – Pierwsze, co zrobiłem, to obciąłem w niej  główkę ramy i wstawiłem przód z wueski. Ojciec pospawał. Od początku wiedziałem, jak mój dwuślad ma wyglądać – wysunięta kierownica, obniżone siedzenie, czarny, z sakwami. I kiedy skończyła się zima, jako uczeń III klasy podstawówki już jeździłem do szkoły chopperem domowej roboty. Po tej motorynce apetyt na modyfikacje wzrósł. – W tamtych czasach nawet rowerom robiliśmy długie przody i pełne koła, z płytami paździerzowymi wstawionymi w obręcze.
Potem były wueski, a pod koniec podstawówki pierwszy czterosuwowy motocykl – junak. Od podstaw zrobiony w domowym garażu. W okolicach Lubaczowa bardzo wielu ludzi modyfikowało wtedy motocykle. Jak sobie przypomnę tamte czasy, to wszyscy jeździli przerobionymi na choppery wueskami. Było tu niczym w Stanach Zjednoczonych – śmieje się Myszkowski.
W szarzyźnie PRL-u dobrze wiedzieli, jak wyglądają wspaniałe maszyny za oceanem. W programie pierwszym przed północą leciał program o motocyklach. Wszyscy na niego czekali – bo będą harleye w telewizji. Zdjęcia dwuśladów publikował także „Świat Młodych”. Wycięte i pomieszane z chłopięcymi rysunkami wypełniały zeszyty młodego fana motocykli z Lisich Jam.
W tamtych czasach marzyło mu się życie w Ameryce i praca na platformie wiertniczej. Dlatego po podstawówce wybrał szkołę naftową w Krośnie. – Z zawodu jestem technikiem wiertaczem operatorem wydobycia ropy i gazu – precyzuje. – Ale zaraz po szkole wyjechałem do Niemiec. Najpierw pracowałem u rolnika, potem w budowlance, w końcu założyłem swoją firmę, która szybko urosła. Zatrudniałem ludzi i dobrze zarabiałem. W Niemczech nie zapomniał o motocyklach. Jeździł na zloty w Austrii, Holandii. Podpatrywał najlepszych. – Pamiętam pierwszy zachwyt nad tym, jak dokładnie i niezwyczajnie można przerobić  motocykl. Szybko zamieniłem to w czyn, udoskonalając swój pojazd – wspomina.
Z każdym zlotem dostrzegał, co można zrobić jeszcze inaczej niż inni, co udoskonalić, czym zaskoczyć. Wiedział już, jak wyjść poza schemat i stanąć do konkurencji z najlepszymi. Krystalizował się jego plan na życie. W 2011 roku stwierdził, że wystarczy już budowlanki w Niemczech i wrócił do Lisich Jam z kapitałem na nową firmę. Kupił teren po byłym kółku rolniczym, wybudował warsztaty i w 2012 otworzył firmę Game Over Cycles. 
Od razu gazu
Jak sprawił, że nazwa Game Over Cycles w cztery lata wbiły się w świadomość tysięcy fanów motocykli, a w sieci można natknąć się na takie „kwiatki”, jak logo firmy z Lisich Jam za plecami Rihanny, na koszulce opinającej klatę jej ochroniarza. Albo piszą z Los Angeles, czy na harleyowej imprezie w Mieście Aniołów hostessy mogą chodzić z nadrukowanym na piersiach polskim motocyklem spod Lubaczowa?
Kiedy otwierał firmę, nie zamierzał powoli jej rozkręcać. Od razu postanowił wystartować tak, żeby szybko stać się znaną marką w motocyklowym świecie. Postawił na show bike – motocykle, w  których liczy się pokazanie kreatywności, rzemiosła i wyglądu. Oczywiście, taka maszyna musi dobrze jeździć, ale nie służy do szybkiego pokonywania tysięcy kilometrów autostradą. Ma zachwycać na zlotach, być popisowym pojazdem na specjalne okazje.
– Pierwsze motocykle z Game Over Cycles zamierzałem pokazać na największym w Europie motocyklowym zlocie – European Bike Week w Austrii i dostać nagrodę – opowiada Myszkowski. – Kupiliśmy dwa big dogi, amerykańskie, produkowane seryjnie pół-customowe motocykle. Ludzie marzą, by takimi jeździ, a my pocięliśmy je od razu na kawałki, bo były tylko bazą do tego, co chcieliśmy z nich zrobić. Zmodyfikowaliśmy nawet  silniki.
W kilka miesięcy powstały dwa niezwykłe pojazdy – Drag i Chopper. Drag – mroczny, przypominający czającego się do skoku drapieżnika o głowie przypominającej Aliena, bo to pojazd inspirowany twórczością H.R. Gigera, artysty, który Myszkowskiego najmocniej inspiruje. Za to Chopper jest jak z innej bajki – cukierkowy, w odcieniach czerwieni i nieprzyzwoicie ociekający chromem i brokatem, bo w świecie motocyklistów nie ma miejsca  na skromność. Wykonany z dbałością o detale , o przepięknie malowanej ramie i  według  idealnych, kobiecych proporcji 90-60-90. To on otrzymał nagrodę publiczności na zlocie w Austrii, w którym uczestniczyło 110 tysięcy motocykli. W sześć miesięcy od założenia firmy.
Chopper. Archiwum Game Over Cycles
– Stojąc na scenie, wśród największych, czułem jak rozpiera mnie duma i myślałem, że posypią się artykuły, stanę się sławny, a klienci zaczną walić drzwiami i oknami. Tymczasem była tylko wzmianka w niemieckim czasopiśmie – nie ukrywa  żalu założyciel Game Over Cycles. Rynek motocykli customowych w Polsce jest słabo rozwinięty, firma, aby działać na takim poziomie, jak chciał właściciel, musiała stać się rozpoznawalna w środowisku międzynarodowym. Strategię promocji należało zmodyfikować. Wtedy pojawił się pomysł, że może uwagę świata zwróci uwagę motocykl wykonany dla kogoś sławnego. Ponieważ Stanisław Myszkowski jest fanem ciężkiej muzyki, postanowił zaproponować maszynę zespołowi Behemoth.
–  Dotarłem do Nergala. Narysowałem motocykl i pojechałem do jego domu z projektem. Pokazałem, opowiedziałem i Adam Darski od razu się zgodził. Widział, jakim jestem zapaleńcem.  
Tak powstał Behemoth Bike, ważąca 410 kg, diabelska maszyna. Budowana przez pół roku, przez kilkunastoosobowy zespół. Kierownica jak rogi kozła, na przedzie koncertowa maska Nergala z diodami – świecące na czerwono oczy. W kołach i tarczach poodwracane krzyże. Elementy ze skóry zostały specjalnie wytarte, a rury wydechowe wyglądają jakby wyciągnięto je ze smoły. To nie satanistyczny manifest, ale artystyczna wizja i nawiązanie do stylistyki zespołu. – Brud, smoła, piekło – stwierdza z satysfakcją Stanisław Myszkowski, a kontrahent, który właśnie wszedł do biura firmy, gdzie maszyna stoi, zamiera z zachwytu. – Gdyby taki motocykl zrobić bez tematu, jednej myśli, byłby kiczowaty. Ale wstawiony w zespół i jego historię jest kompletnym dziełem, ma sens – mówi autor. – Uważam, że to najlepszy motocykl Game Over Cycles. Owszem, kolejny – Recydywa z tatuażami – to był świetny pomysł i nowość na świecie. Jest bardzo dobrze zrobiona, spójna tematycznie. Ale Behemoth Bike nie wygląda jak motocykl. Kiedy prezentujemy go na jakiejś imprezie, wszyscy przychodzą i przez pierwsze 5 minut zastanawiają się, co to jest.  Obstukują maskę, żeby sprawdzić, czy zrobiono ją z metalu. A był nawet wariat, który sprawdzał to nawet wykrywaczem metali. Kiedy dowiadują się w końcu, że motocykl powstał dla zespołu heavy metalowego Behemoth, zaczynają rozumieć sens każdego elementu.
Motocykl oczywiście jeździ. Nergal próbował  go jeszcze w trakcie budowy. – Potem zrobiłem dla Darskiego także mniejszy motocykl na bazie harleya. Stylistycznie nawiązuje do Behemotha. Nergal jeździ też restaurowanym przez nas samochodem, w stylu auta z „Death Proof” Quentina Tarantino, z czaszką na masce – zdradza Myszkowski.
Premiera Behemoth Bike odbyła się podczas Impact Festival 2013 na warszawskim lotnisku Bemowo. Na Europen Bike Week 2013 motocykl dostał nagrodę publiczności i II miejsce w kategorii Radical. O Game Over Cycles zrobiło się głośno.
Behemoth Bike. Archiwum Game Over Cycles
Nagle mieli bardzo wielu klientów. Stali się znani w branży. Ludzie zaczęli im powierzać do modyfikacji swoje harleye. Ktoś nawet zamówił motocyklowego batmobila, co może nie odpowiadało gustom Myszkowskiego, ale firmie przysporzyło klienta z Nigerii – po tym jak zobaczył na amerykańskim kanale CBS zdjęcia o jeżdżących po polskich drogach pojazdach Batmana, przyleciał do Lisich Jam, żeby zamówić dwa.

Najnowsze dziecko Game Over Cycles to motocykl dla Hard Rock Cafe w Krakowie. – Koła w kształcie płyt winylowych, tylny wahacz nawiązuje do gryfu z gitary, filtr powietrza w gaźniku emituje mikrofon, a rura wydechowa jest z regulacją dźwięku, bo to motocykl muzyczny. Sami też robiliśmy zbiornik oleju, pod nim jest akumulator schowany w skrzynkę jak wzmacniacz. Każdy element funkcjonuje jak część motocykla, nie ma maskownic. Na siedzeniu jest wytłoczony zapis nutowy refrenu piosenki „Highway to hell” zespołu AC/DC. Zachwycająca muzycznymi detalami maszyna właśnie zgarnęła trzy nagrody na European Bike Week w Austrii. W konkursie „Custom Bike Show”, zorganizowanym przez firmę Harley-Davidson motocykl zdobył pierwsze miejsce w kategorii „Sportster” oraz prestiżową nagrodę publiczności Wygrał też kategorię „Modyfikowany Harley”. Konkurs w Austrii były pierwszym pokazem motocykla – oficjalna premiera odbędzie się w październiku.

Złote rączki w zespole
Takiej firmy nie da się prowadzić bez pasji i tkwienia po uszy w świecie i subkulturze, jaką tworzy środowisko motocyklistów. A zdaniem szefa Game Over Cycles jest ono jednym z największych na świecie. Na motocyklach dziś jeździ większość jego pracowników. Nie trafili tu przypadkiem. Zalążek zespołu stworzył ze sprawdzonymi ludźmi, swoimi dawnymi pracownikami z Niemiec, z talentem w ręku, o których wiedział, że potrafią coś świetnego zrobić z kawałka drewna, metalu. – Żaden z nas nie był mechanikiem – przyznaje. – Tych zatrudniłem później. Ale od początku wiedziałem, co zrobić i jak zrobić. Miałem rozeznanie w rynku i wizję.
Pierwsze prototypy robili zatem z drewna. Dokładnie, z atrapą silnika, wahaczami. Teraz używają styropianu, mają obrabiarki numeryczne i programy komputerowe, które szkice Myszkowskiego zmieniają w wizualizacje 3d i wykonują symulację jazdy. – Nie oszczędzamy. Bierzemy mosiądz i robimy oryginalną część. Na tym polega rzemiosło i dlatego zdobywamy nagrody, bo nie odpuszczamy jakości. Mamy całą serię ram, które wyrzuciliśmy, bo „nie zagrały”. Nie pozwalamy sobie na kompromisy. Jeśli coś da się zrobić lepiej, to robimy to lepiej i nie mówimy, że poprawimy to następnym razem. Dlatego nasze motocykle wygrywają nagrody.
Myszkowski zatrudnia 14 osób, ale pracuje dla niego też bardzo wielu podwykonawców, małych firm. Rocznie przygotowują jeden, konkursowy motocykl. Do tego około 4-5 modyfikowanych motocykli, kilkadziesiąt drobnych modyfikacji i kilkadziesiąt przeglądów serwisowych. Są przedstawicielami bardzo wielu firm handlującymi częściami tuningowymi, customowymi z Europy i ze Stanów Zjednoczonych. Zajmują się także restauracją starych aut. To pracochłonne zajęcie, więc są w stanie wykonać 3 auta w dwa lata. – Specjalizujemy się głównie w amerykańskich autach. Przeważnie jak ktoś ma harleya, to stoi u niego w garażu także pick up, kabriolet. Więc robimy. I to perełki. Na podnośniku stoi Samba Model California rocznik 1967, najbardziej poszukiwany model. To dla klienta z Monachium. Zostawił u nas pięć samochodów. Dopiero co odstawiliśmy corvetę z 1958 – chwalą się w firmie.
– Mamy tu twórczą atmosferę. Teraz pracujemy nad motocyklem Hard Rock Cafe, który jest zlepkiem pomysłów moich chłopaków. Podoba mi się, że każdy w zespole czuje się częścią tego projektu. Warto rozwijać kreatywność, pozwalać ludziom na danie czegoś od siebie. To tworzy w firmie wyjątkowy klimat – uważa przedsiębiorca. – Razem cieszymy się, kiedy uda nam się zrobić coś fantastycznego. Nasze dzieła jeżdżą po drogach i mamy z tego niesamowitą satysfakcję. Jeden z pracowników ma 8-letniego syna. Tankowali gdzieś na stacji benzynowej i syn pokazuje mu z zachwytem okładkę gazety: „Tato, patrz ,jaki motocykl ktoś zrobił”. To był nasz motocykl i także dzieło tego ojca.
Ile okładek zdobiły motocykle Game Over Cycles, Myszkowski nie potrafi już policzyć. – Jedenaście w Stanach Zjednoczonych, trzy w Niemczech. Wszystkich może 20, 30 – zastanawia się. – Boom zrobił nasz ostatni, tatuowany motocykl. Pokazały go wszystkie czasopisma motocyklowe, także tatuażowe, prasa codzienna i takie dzienniki, jak niemiecki Bild, który ma 3-milionowy nakład.
Na pomysł wytatuowanego motocykla wpadł wiele lat temu. Wykonywał tatuaże samodzielnie zrobioną maszynką – struny od gitary, silniczek od walkmana, igła, do tego własne pomysły. – Siedząc w szkole z internatem, ma się nieograniczoną ilość czasu i brak pieniędzy, więc wymyśliłem sobie taki sposób na dorabianie, bo zawsze umiałem sobie dawać radę – opowiada. – Tatuowałem znajomych. Świetna szkoła życia. Z kolegą uczyliśmy się tatuować na prosiakach. Karmiliśmy je wiśniami z domowego wina, żeby były spokojne. Rano na podwórko wybiegało stado wytatuowane w płomienie, czachy itp. dzieła. Przez te prosiaki pomyślałem o wytatuowanej skórze na motocyklu. Przez kilkanaście lat śledziłem motocyklowe media, czekając, kiedy ktoś to zrobi. Ale jakoś nikt na to nie wpadł. Po Behemocie było więc oczywiste, że zabiorę się za Recydywę. 
Ten motocykl to wypieszczone rękodzieło. Praca nad nim pochłonęła ponad 3 tysiące godzin, samo tatuowanie – 250. Ponad 4 mkw. skóry rysunkami pokryli dwaj tatuażyści ze Stalowej Woli. Tworzą one tak spójną historię, że amerykańskie czasopismo Born To Ride poświęciło 20 stron, by ją przekazać czytelnikom. To opowieść o tradycji tatuowania się obecnej od lat w środowisku motocyklowym, a że w latach powojennych  wielu amerykańskich motocyklistów żyło na granicy prawa, motocykl nazwano Recydywa. Miał wyglądać jak żywa wytatuowana istota o mocnym charakterze. Rama przypomina kształt ludzkiego kręgosłupa. W to wkomponowano nowoczesny silnik. Są tu elementy odwzorowujące noże, kastety i znane maszynki Cheyenne do tatuowania.
Wszystkie tatuaże są spójne, w temacie kryminalnym, tylko jeden jakby nie pasuje. To karta upamiętniająca śmierć Gigera, ulubionego artysty Myszkowskiego, który podkreśla, że to właśnie sztuka i muzyka inspiruje go podczas pracy nad motocyklami. Podróżując do wielu miejsc na świecie, chętnie odwiedza muzea. –  Jesteś na Maladze, musisz iść do Muzeum Picassa, jesteś w Londynie – zaglądasz do Modern Art Galery. Nie jestem znawcą, ale uwielbiam Gigera i naszego Beksińskiego – przyznaje właściciel firmy z Lisich Jam. – Dla mnie Giger to mistrz, podziwiam pewną symetrię i niepewność, które są w jego obrazach. Umarł w tym samym roku, w którym zrobiliśmy Recydywę. Szkoda, bo marzyłem, że zbuduję motocykl według jego projektu. Może kiedyś zrobię dedykowaną mu maszynę, mogłaby stanąć w jego muzeum w Szwajcarii. Byłby to dla mnie wielki sukces.
Recydywa. Fot. Tadeusz Poźniak
– Kiedy wróciłem do Lisich Jam, ojciec radził mi postawić dom weselny, bo zarobić można na tym nieźle. Ale ja miałem w głowie motocykle. Teraz on pracuje u mnie i jest to jedyny człowiek, który mnie ustawia do pionu – uśmiecha się właściciel Game Over Cycles. – Jest ze mnie dumny. Kiedy w gazecie jest artykuł, chętnie idzie pokazać go kolegom.
Customowe motocykle wykonują głównie dla klientów z Europy. Zamawiają je ludzie różnych zawodów. – Coraz więcej mamy też klientów z Polski, co mnie cieszy. Nie wiem dlaczego, o kraju, który w latach 60-tych produkował tak wiele motocykli, krąży na Zachodzie opinia, że nie potrafi się tu zrobić nic dobrego. To mnie uderzyło na zlotach, na Zachodzie. Zawsze gorzej traktowano tam polskie, nawet bardzo dobre motocykle. My mamy przecież najlepszych inżynierów na świecie. Swoich pracowników znalazłem w okolicznych wioskach i zbudowaliśmy trzy motocykle, które są na okładkach czasopism całego świata. I stworzyliśmy je tutaj, na wsi, w Polsce B, osiem kilometrów od granicy z Ukrainą.
Dlatego duży nacisk kładzie na to, żeby przy każdej informacji o jego motocyklach ukazywała się informacja, że to jest z Polski. Kiedy wychodzi na scenę po nagrodę, mówi głośno: „Polska”. I jest z tego dumny.
– Może w Polsce nie jest łatwo prowadzić taki biznes jak mój, bo rynek customowych motocykli praktycznie nie istnieje. Trzeba go dopiero stworzyć. A z drugiej strony to świetny kraj, bo jest masa ludzi pozytywnych. Tylko trochę mało wiary w siebie. Tu ludzie mają olbrzymi zasób wiedzy, zdolności. Tylko nie wierzą w to, co potrafią. Trzeba to z nich wyciągnąć. Tymczasem naszym jedynym ograniczeniem może być wyobraźnia. Nie boję się żadnych wyzwań. Kiedy ktoś mi powie, że nie da rady czegoś zrobić, to mnie tylko nakręca do działania, pokazania, że właśnie można.
I opowiada, że jakiś czas temu przyszedł do niego chłopak z Lubaczowa. Powiedział, że szuka sponsora, bo chce zostać mistrzem świata w kick boxingu. Zrobili ring, pomogli w zebraniu kadry narodowej i w zeszłym roku ten chłopak został mistrzem świata. Nazywa się Mateusz Kubiszyn. – I myślę, że jeszcze daleko zajdzie – mówi Myszkowski. – Wszystko można.
Salon Harleya-Davidsona w Rzeszowie
Kolejny krok w rozwoju firmy to salon Harleya-Davidsona w Rzeszowie. Ta inwestycja też jest realizowana z rozmachem, jak to ma w zwyczaju szef Game Over Cycles. – Zaprojektowany został tak, że będzie nie tylko pierwszym na ścianie wschodniej, ale i najbardziej rozpoznawalnym salonem w Polsce – obiecuje. – Z 10-metrową imitacją silnika zrobioną z „zardzewiałej” stali.
Jest pewny sukcesu. – Mamy bardzo duże doświadczenie z klientami Harleya. Wielu z ich regularnie zostawia u nas motocykle na serwis. Z roku na rok przybywa ich o 100 proc. Harley-Davidson to marka, która wyjątkowo współgra z filozofią GOC. Ze wspaniałą tradycją. Mówią, że każdy harley jest inny, bo każdy właściciel coś w swoim zmienia. To harley stworzył custom – wyjątkowe, personalizowane maszyny.  Jest też dodatkowy cel inwestycji -promować  Rzeszów. To piękne, szybko rozwijające się miasto. Dlatego tu chcę wybudować ten salon. To też świetna baza dla motocyklistów, bo nie ma piękniejszych dla nas tras niż Bieszczady i Roztocze. Będzie z wypożyczalnią. Żeby każdy mógł się o tym przekonać.
Stanisław Myszkowski też jest fanem harleya. Do codziennej jazdy ma Fat Boya, na dalekie trasy Electrę. W tym roku w dziewięć dni przejechał nim 14 krajów. Całe Alpy, wszystkie alpejskie przełęcze. Jak zapewnia, bez zmęczenia. 
Salon zostanie wybudowany do końca 2016 roku. Będzie w nim showroom, autoryzowany serwis, bar, a także pierwsze w Polsce muzeum motocykli Harley-Davidson. – Mamy kontakt z ludźmi, którzy są posiadaczami maszyn przedwojennych – zdradza właściciel. – W przyszłym roku szykujemy nie tylko otwarcie salonu, ale również prezentację Recydywy wzbogaconej o boczny kosz  w Stanach Zjednoczonych. Myślę o organizacji międzynarodowego zlotu w Rzeszowie. Pomysłów mam na 10 lat i co rusz pojawiają się nowe. A wystarczy zobaczyć, co zrobiliśmy w cztery, żeby wyobrazić sobie, gdzie zamierzam być za dekadę.
Reklama